Komentarze: 3
bo ogólnie rzecz biorąc to jestem najszcześliwsza na świecie :D... są tylko momenty, kiedy nie jest tak jak powinno być, ale ja już się z tym pogodziłam, ba! nawet przywykłam, ale to nie znaczy, ze ja tego nie widze, nie czuje i ze mi to zwisa i powiewa...
a mianowicie moje zycie jest podporządkowane Migdałowi... wszystko, a jesli nie wszystko to bardzo wiele kręci sie wokół niego... jego praca, jego studia, jego plany... ja jakoś stoje z boku i się przyglądam, słucham, doradzam, pomagam jak tylko moge... kocham go i ciesze sie, ze moge przy nim być, ze on chce mi o wszystkim opowiadac i mnie pyta o rade... jestem szczesliwa, ze to własnie ja moge dzielic z nim jego radości i smutki...
czasami tylko tak czuje jakby moje plany były mniej wazne, jakbym ja myslała mniej realnie a nawet abstrakcyjnie... a przeciez ja chce tego samego co on... chce zebysmy jak najszybciej mogli zamieszkac razem, zebysmy mogli miec normalna prace (a to oznacza prace ktora dalaby nam mozliwosci na realizowanie tych planow)... i tu sie troszke rozmijamy, bo wg Migdała nie da sie inaczej tylko trzeba wyjechac na jakis czas za granice, a konkretnie do Londynu... no i jest to moze good idea tym bardziej, ze on juz dokladnie zaplanowal termin wyjazdu i w sumie jest to bardzo realne... i nie mowie ze ja bym nie chciala... czemu nie? denerwuje tylko to, ze on cos planuje i stawia mnie przed faktem dokonanym ze stwierdzeniem ze tak bedzie najlepiej i po co wiecej myslec...
albo inny przykład... Migdał za punkt honoru stawia sobie to, aby w przyszłości to on utrzymywał rodzine... moje miejsce ma być przy dzieciach w domu... i wszystko pieknie... i nie mam naprawde nic przeciwko temu... chce byc dobra zona, dobra matka i nawet myśle, ze bardzo dobrze sie do tych rol nadaje... tylko po co mi do tego studia, wyzsze wyksztalcenie, certyfikaty językowe i inne papierki, ktore mają mi pomoć w znalezieniu wymarzonej pracy?... czuje tak jakby studia Migdała były wazniejsze niz moje... jakbym ja nie uczała sie niczego konkretnego, bo na uczelni jak najbardziej humanistycznej... tak jakby to, co robie było mało przydatne...
a moze to juz taka przypadłość głów scisłych, inzynieryjnych, że humanistów traktują z lekką nutką pobłażłiwości i lekceważenia?
a moze to tylko moje głupie myśli, które tłuką się w głowie z nudów?
reasumując: i tak jestem najszcześliwsza na świecie :D